17:03. Kilka osób wspominało o tym miasteczku, że jest warte uwagi, jednak nigdzie nie ma żadnych wieści co w tym miejscu można znaleźć. Jedyne informacje o to muzeum sztuki tradycyjnej i to też gdzieś na uboczu i bez rewelacji wg opinii z netu. Ale zajrzeliśmy. W trójkę pokryły nam się dziś plany więc zmierzając do kanady, zrobiliśmy postój tutaj na spacer i zwiedzenie oraz lunch. Ładne miejsce, faktycznie. Tradycja kolonialna widoczna w wielu miejscach. Ciekawostką jest dworzec kolejowy. Wybudowano go dawno temu, choć nigdy nie doprowadzono tutaj torów. To właśnie żart tego miejsca jak się okazało. Wiele obrazów i wizerunków bazuje na tym, że jest dworzec kolejowy i to on stoi przy wielkim placu :)
Ryneczek leżący niedaleko, przyjaznie i ciepło wita cieniem w gorący dzień. Fontanna szemrze. Miejsce sprawiające wrażenie bardzo oddalone od szlaków turystycznych, ledwie kilka osób początkowo udało nam się dostrzec. Sytuacja zmieniła się po lunchu, gdy chyba wycieczka jakas przyjechała holenderska bo kilkadziesiąt osób w zbliżonym, studenckim wieku, zaczęło rzucać się w oczy i robić lekki gwar na spokojnym, leniwym skwerze.
Oficjalny bazar miejski, ulokowany został wśród murów, konstrukcją przypominającą bardziej jakąś fortyfikację wojskową. Jednakże to tylko pozory. Skrywa on wersje dla turystów, pełną rękodzieł i pamiątek oraz pierwszy raz spotkałem się z informacją turystyczną na targu aby była ulokowana. Jednak, wszelkie ceny wskazują, że to miejsce nie ma nic wspólnego z lokalnym targiem.
W drodze powrotnej, odkryliśmy że lokalny market jest przy dworcu autobusowym. Tam był gwar, zgiełk, kurz od gruntowej nawierzchni i cała ta otoczka, typowa dla takich miejsc. Przeprawa chickenbusem ubawiła nas przednie, bo pobite zostały chyba wszystkie rekordy sprzedawców przechodzących przez autobus. Każdy z nas już w pewnym momencie nie mógł przestać się śmiać tylu ich było i ciągle kolejni się przewijali.