10:43. Co prawda walentynki były wczoraj, ale dziś będzie impreza walentynkowa w ośrodku. Sceneria zaczęła nabierać czerwieni od wczesnych godzin. Postawiono na plaży około ośmio metrowe serce uplecione z suchych liści palmowych i ubrane w czerwony kolor. Wieczorem ma zapłonąć. To i inne atrakcje w postaci tańców, specjalnych dań i zabaw, jest na dziś planowane. Z jednej stronyc troche dziwne czemu nie wczoraj, wszak na urlopie ludzie nie potrzebują pretekstu „soboty” aby poimprezować. Z drugiej zaś, średnio mnie to wzrusza, by nie powiedzieć że kompletnie nie interesuje. Postanowienia więc się trzymam wcześniejszego, i za godzinkę daję dyla z tego mimo wszystko przyjaznego miejsca. Zorganizowałem wczoraj transport, który dziś zabierze mnie do Nikaragui. Chciałbym dziś dotrzeć do jej stolicy ale różne głosy podpowiadają mi od rana, że ten busik zajmie na tyle dużo czasu że utknę w Leon. Zobaczymy. Poranek przyjemny i od kąpieli w basenie rozpoczęty, nastraja bardzo pozytywnie.
Poznałem parę Szwajcarów, która kupiwszy rowery w Gwatemali, jadą na południe nimi. Stwierdzili, że transport własnych rowerów z Europy bez sprecyzowanych planów podróży, nie ma większego sensu więc kupili na miejscu. Ponoć nie drogo. Jak będą kończyć to zwyczajnie je komuś podarują albo zostawią :) Sympatyczna para. Póki co, mówią że bez problemu i spokojna podróż. Tylko się zastanawiają jak mają ogarnąć przeskok przez Honduras, który jest jako najbardziej niebezpieczny postrzegany a w jeden dzień etapu nie ogarną i nie znaleźli na tym odcinku jeszcze żadnego miejsca bezpiecznego na nocleg.
Miejsce to mogę zdecydowanie polecić jeśli ktoś chce odpocząć w iście rajskich okolicznościach, bez tłumów i zgiełku. Spokojne i w pełni relaksacyjne miejsce, ogromna ilość plaży (kilometrami można spacerować niemal w nieskończoność), doskonała wręcz odskocznia dla zabieganych i rozpędzonych ludzi.
14:12. Busik okazał się całkiem przyjemny i wygodny. Spóźniony o godzinkę co prawda, ale ta część świata nie działa na czas więc przywykłem. Kierowca sympatyczny i rzeczowy, uśmiechnięty i przyjazny. Zatrzymaliśmy się na postuj obiadowy bo reszta pasażerów jedzie już z miejsca początkowego od ponad czterech godzin. Stacja benzynowa, tuż przed granicą. Dobre, szybkie i niedrogie jedzenie. Okazuje się, że równolegle, w ramach jednej podróży, jedzie jeszcze z nami drugi busik (trochę większy) w którym znajduje się dwanaście osób. W naszym, oprócz kierowcy, jest szóstka. Para Amerykanów i trzy osoby z Holandii. Jedna Holenderka (o dziwnym imieniu Ilya) okazuje się być w połowie Polką. Ojciec z jakiejś podkrakowskiej miejscowości, której nazwy nie potrafi nawet wymówić, przekazał jej również nazwisko, które brzmi ojczyście jak je czytam, jednak Ilya wymawia je przekręcone na swój język. Dziewcze jednak nigdy nie było w Polsce ani nie mówi nic w tym języku. Trochę dziwi, że ludzie podróżują po świecie ale nie innteresują się miejscem z którego pochodzą.
21:54. No i zostałem w Leon. Niestety dotarliśmy tutaj przeszło godzinę po ostatnim busie jaki jechał do stolicy. Po drodze, mając WiFi prawie całą drogę w busiku, próbowałem znaleźć nocleg na necie ale niczego nie dało się zarezerwować online już, więc zdałem się na los. Jak się okazało, szczęśliwie. Busik wysadził nas przed życzonym przez resztę podróżnych hostelem. Lokalizacja ta okazała się bogata w miejsca noclegowe i wpadłwszy do pierwszego dostrzeżonego po drugiej stronie uliczki, zastałem wolne miejsce, jak się okazało jedno z ostatnich bo następni po mnie już nie mieli tyle szczęścia. Krótki spacerek do sklepu, ogarnięcie kolacji, no i jakoś tak późnawo się zrobiło już więc tylko spać zostaje by wypocząć przed następnym dniem.
Granice przekraczaliśmy bez problemów, płynnie. Salwadorska polityka stanowi, że pieczątki do paszportu daje się tylko i wyłącznie na lotniskach. Przejścia graniczne lądowe, nie dają pieczątek. Jako członek CA-4 (czwórka krajów centralnej ameryki, wraz z Gwatemalą, Nikaraguą i Hondurasem), respektują takie postępowanie, bo lądem tylko do i z tych krajów można się przedostać, więc one są jakby zewnętrzną granicą tej grupy. Honduras tylko tranzytem tym razem więc też się nie fatygowali. Większość odpraw odbyła się bez naszego udziału zresztą. Kierowca pozbierał paszporty i poszedł sam wszystko załatwić i uiścić opłaty graniczne.
Jedynie w Hondurasie zatrzymał nas kilka kilometrów od granicy patrol, szukający jakiejś kontrabandy ale urocze uśmiechy dominujacych wśród nas jasnowłosych niewiast, zmiękczyły serca i ostentacyjnie zadali po dwa pytania tylko i zerkneli w symboliczne dwa miejsca w samochodzie i pozwolili jechać dalej :)