Geoblog.pl    horacy    Podróże    2013 - Ameryka Środkowa    60. San Salwador po długości
Zwiń mapę
2014
12
lut

60. San Salwador po długości

 
Salwador
Salwador, San Salvador
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12578 km
 
22:00. Dostrzec można czasem pewne sprzeczności między tym co się słyszy i się wie a tym co się widzi. No tak, Ameryka Centralna nie jest nigdzie całkowicie bezpieczna jak wieść niesie i wszelkie przestrogi. San Salwador, jak dowiedziałem się, jest również miastem i krajem gdzie krew się przelewa w niemałych ilościach, jednak są pewne reguły których wystarczy przestrzegać. W stolicy, turyści nocą zasadniczo mogą się spodziewać raczej co najwyżej okradnięcia. Pobicia i cięższe epizody się raczej nie zdarzają. Zwłaszcza na głównych ulicach i centrum miasta, jest stosunkowo bezpieczne, nie należy jednak kusić losu z obnoszeniem się. Ciemne zaułki i poboczne uliczki zostawić sobie na dzień. Za dnia, miasto otwarte i wydawałoby się bezpieczne i nie mające nic wspólnego z jakimkolwiek zagrożeniem. Do czasu. Przyjrzenie się dokładniej, odkrywa że nie jest to miasto gdzie drzwi można zostawić otwarte. Choć kolorowo, przestronnie, ciepło i bardzo jasno, choć ludzie z reguły uśmiechnięci i widać że większość budynków jest nowa, co świadczy o niedawnej eksplozji rozwoju i rozbudowy, to nie da się niezauważyć wszystkich zabezpieczeń w niemal każdym aspekcie działalności.
Druty kolczaste i pod napiciem, na ogrodzeniach to rzecz niemalże codzienna w każdym mieście większym w tych krajach, tutaj nie jest inaczej. Różnica jest jednak taka, że tutaj jest znacznie więcej uzbrojonych strażników. Może to rosnąca zamożność kraju i obywateli pozwala im sobie zaserwować taką ochronę a może to większe ryzyko napadów. Strażnicy są jednak niemal wszędzie. Nie tylko przy zamożniejszych posesjach i wszelkiego rodzaju instytucjach finansowych z bankami na czele, ale również w codziennych działalnościach gospodarczych. Parkingi, sklepy, restauracje, nawet zwykła pralnia, posiadają uzbrojonych strażników. Może nie jest tak, źle i jest to element prestiżu tutaj. Może jednak dla spokoju i ochrony tak być musi.
Eksploracja miasta nie przyniosła specjalnych rewelacji. Rynek główny, jak to zazwyczaj bywa, usytuowany przed główną katedrą, choć spory i przyjazny, to jego dwie krawędzie są małym koszmarem. Przebiegają tam trasy komunikacyjne autobusów, które wyrzucają wiadrami chmury czarnych spalin, po czym giną wśród straganów by tam podtruć trochę społeczeństwa. Odchodząc poza miejsca gdzie ekspansja budowlana miała miejsce ostatnio oraz gdzie turystyczne szlaki nie prowadzą i brak korporacji i wysokobudżetowych firm, odkrywa się strefy o dizwo poszarzałe. Szarość bierze się częściowo z zadymienia spalinami a częściowo z popadającej w swej biedzie infrastrukturze. „Stoi bo stało i się jeszcze nie przewróciło” - to jakby zasada, która opisuje sporą część budynków. No nie powiem, przechodzi dreszczyk lekki nawet za dnia i jakoś tak odruchowo częściej muskam ręką przypięty do pasa aparat, czy jest tam jeszcze. „Jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku i nie zabłądziłeś ?” słyszę pytanie idącego za mną Shahzad'a. Niewątpliwie, spostrzeżenia jego były podobne do moich. „Tak, jestem pewien. Wszystko pod kontrolą. Wiem gdzie jestem”. Już wcześniej przekonał się, że mam dobrą orientację w terenie, jednak zawsze to jednak się lepiej zapytać :)
Szarość obrzeży jest sporym kontrastem dla bardziej zmodernizowanego środka miasta. Jednak nie jest to całkowicie jeszcze zamerykanizowane miejsce. Gospodarka eksplodowała ale jej fala uderzeniowa nie sięga jeszcze granic miasta. Cóż, każde duże miast, często stolica, ma swoje mroczniejsze zakamarki. Każda prawdziwa kawa ma fusy które gdzieś muszą osiąść, niezależnie od tego jak piękna jest pianka na szczycie filiżanki. Czy jak to rzecze przysłowie „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”.
Przynajmniej uryny nie czuć na ulicach. Zapomniałem chyba wspomnieć, w Gwatemala City, lokalną tradycją i normą wydawało się oddawanie moczu na ulicach przez mężczyzn. Nie żeby jakoś postronnie. Jedyne co wspólnego zauważyłem, to nigdy na mur. Wszystkie przypadki jakie widziałem na własne oczy to było odlewanie sięna słupy lub na koła samochodów. Nikt się tym nie przejmował, nie zwracał uwagi, nie robił zaskoczonej miny. Zwyczajna rzecz. No może poza turystami którzy byli zaskoczeni, że nikomu to nie przeszkadza. Ja przestałem się dziwić po dwóch zdarzeniach. Pierwsze, zobaczywszy na głównym deptaku miejskim, jak sprzątaczka z mopem zmywa kostkę wkoło słupów i podstawę słupa. Kostki gładkie i połyskowe, więc mop był uzasadniony. Potwierdziło to, że taka praktyka jest popularna i nie ma się czemu dziwić. Drugie zdarzenie było, czekając na światłach przy skrzyżowaniu, widziałem jak chłopak, około dziesięcioletni, podszedł do samochodu i oddał mocz na przednie koło od strony kierowcy. Niby nic szkoującego, gdyby nie fakt że samochód stał na czerwonym świetle i kierowca jak zobaczył co dzieciak zaczyna robić, ostentacyjnie odwrócił głowę jakby nie dotyczyło to jego pojazdu. Wspominając to w ostatnich dniach w różnych rozmowach, okazało się, że nie tylko mi się takie zachowania rzuciły w oczy i że każdy prawie to widział będąc w tamtej stolicy co najmniej dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
horacy
Horacy
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 224 wpisy224 18 komentarzy18 43 zdjęcia43 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
19.05.2018 - 29.05.2018
 
 
07.04.2017 - 15.04.2017
 
 
22.11.2013 - 28.02.2014