Geoblog.pl    horacy    Podróże    2013 - Ameryka Środkowa    59. San Salwador po szerokości
Zwiń mapę
2014
11
lut

59. San Salwador po szerokości

 
Salwador
Salwador, San Salvador
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12576 km
 
08:51. Wczorajszy wieczór do prawie pierwszej w nocy, był gwarny i mocno towarzyski. Wraz z rosjaninem (Dimitri), meksykaninem pracującym w stanach (Fernando) i amerykaninem pakistańskiego pochodzenia (Shahzad), zszedł nam caly wieczór na opowieściach, wymianie informacji i skakaniu po tematach wszelakich. Od czasów podbijania ameryki przez europejczyków, przez wojny amerykańsko-meksykańskie, do czasów współczesnych. Oczywiście, nie mogliśmy pominąć tematu urody salwadorskich dziewczyn :) Plan na dziś, eksploracja miasta, włącznie z historycznym centrum.
21:51. Okazało się że Shahzad ma podobny plan eksploracji stolicy i obszar, więc połączyliśmy siły by wspólnie poznać te miasto. Podsumowując, obydwaj byliśmy zaskoczeni. Mocno. Wczorajsze zaskoczenie, dziś rosło z każdym krokiem, każdym kilometrem. Teraz, wieczorem, zaczynam się już oswajać z tym zaskoczeniem. Powoli. Przede wszystkim, miasto kompletnie nie prezentuje się jako biedne. Tak, oczywiście, jak wszędzie tak i tutaj, znaleźć się da uboższe miejsca i budynki w bardziej ukrytych rejonach, niewidoczne z ulic głównych, gdzie tego rozkwitu na próżno szukać, gdzie nawet w szybach się on nie odbija. Jednak jeśli się dobrze rozejrzycie, to w Polsce też nie jest problemem znaleźć takie miejsca. San Salwador w sporej i najbardziej ruchliwej części, sprawia wrażenie iście europejskie. No może nie pasują do tego obrazu uliczne stragany i kolorowość ras tutejszych, niemniej jednak, gdyby was ktoś tutaj obudził i kazał zgadywać w jakim kraju jesteście to do głowy by wam nie przyszło, że to jakiś biedny kraj ameryki centralnej. Tak samo zadziwiające jest, że kraj do bezpiecznych nie należy, morderstw tutaj też nie mało. Włócząc się ulicami, czuliśmy się bezpiecznie i ani razu ni odniosłem choćby cienia podejrzenia, że ktoś może się czaić na nas. Fakty jednak są też takie, że mordują się wzajmenie raczej członkowie przeróżnych gangów. Turystów z reguły się nie rusza a jeśli już się któryś porwie, to co najwyżej na jakiś drobny rabunek. Usłyszałem też od właściciela hostelu, wcześniej kilka spotkanych osób w różnych krajach mówiło to samo, że nie mam się raczej czego lękać gdyż moja postura, wysokiego i niebojaźliwego człowieka, z reguły skutecznie studzić będzie zapały, mimo wszystko niewysokich tubylców.
Okolice centralnego rynku, oblane są sprzedawcami i handlarzami, którzy są tak mnodzy, że nie mieszczą się na wyznaczonych terenach marketów. Duże miasto, generuje też sporo korków. Lokalne kraje, cały czas funkcjonują w cieniu amerykańskiego stylu życia, gdzie silniki palą i smrodzą a lokalne busy żrą ropę jak czołgi a czarnego dymu dostarczają w ilościach, do których usunięcia trzeba łopat używać a nie odświeżaczy powietrza. W mniej ruchliwej uliczce, doszliśmy do wniosku w pewnym momencie, że trzeba by się rozejrzeć za jakimś jedzeniem w końcu. Shahzad, jak się okazało, w stu procentach zgadza się z moją polityką jedzenia lokalnej żywności, najlepiej przyrządzonej i podanej w lokalnym stylu. Zaczęliśmy więc przyglądać się mijanym ofertom. Przystanąwszy w pewnym momencie na kilka dłuższych sekund, analizując wzrokowo oferowane jedzenie, pomocnica w kuchni do nas zagadnęła z zapytaniem cóż byśmy chcieli zjeść. Pomijając kwestię, że większość oferty wyglądała i brzmiała interesująco, pozwoliliśmy się poddać czarowi młodej Salwadorianki, chętnej do wyjaśniania i odpowiadania na nasze pytania. Bynajmniej nie był to pierwszy przejaw sympatyczności tutejszych obywateli.
Dwa kwadranse później, podniebienia nasze były zadowolone odbytą ucztą. Brzuchy wypełnione, pytania znalazły odpowiedzi a i oczy również miały swoje przyjemne chwile ;) Rachunek za cały obiad z napojem owocowym przyjemnie musnął tylko nasze kieszenie na tyle, że każdy z nas kwotę 1,7 dolara zaokrąglił i daliśmy po dwa dolary. Choć dostrzegliśmy po reakcji, że nie była przyzwyczajona do napiwków, to w pełni sobie zasłużyła i podziękowała serwując nam kolejny raz sympatyczny, szczeru uśmiech.
W drodze powrotnej, poddając się mojemu uzależnieniu, nabyłem arbuza. Jak tutaj walczyć z nałogiem... Dwa arbuzy około 4-5kg każdy, za łącznie jednego dolara. Nawet nie śmiałem się targować.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
tealover
tealover - 2014-03-04 05:00
Hejjj, ale skoro sa takie ladne to wrzuc jakies zdjecia :) Nigdy nie poznalam nikogo z Salwadoru.
 
 
horacy
Horacy
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 224 wpisy224 18 komentarzy18 43 zdjęcia43 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
19.05.2018 - 29.05.2018
 
 
07.04.2017 - 15.04.2017
 
 
22.11.2013 - 28.02.2014