22:45. Kolonizacja Ameryki Łacińskiej, choćby nie wiem jak i z której strony patrzeć, przebiegała pod znakiem krzyża. Chrześcijańska krucjata o zdobycie nowych wiernych przyniosła zamierzony efekt. Pięćset lat po wyrżnięciu sporej liczby tubylców a pozostałości w większości zmieszaniu z rasą białą, ziemie tutejsze zdominowane są przez wyznawców Boga. Każde miasto, miasteczko i wioska są gęsto obsiane kościołami i katedrami z ostatnich stuleci. Każdy plac, rynek, skwer, przylega do jakiegoś kościoła. Guatemala City, stolicą została po kolejnym, rujnującym Antiguę, trzęsieniu ziemi. Pod koniec osiemnastego wieku, trzęsienie tak potężne że .niewiele pozostało w pionie, nawiedziło ówczesną stolicę, Antiguę, zmuszając mieszkańców do kolejnej odbudowy. Władze jednak tym razem postanowiły się poddać i przeniesiono stolicę tutaj. Pałac głóny ma punkt „zerowy” w swoim miejscu. Oznacza to, że wszystkie drogi, ich oznakowanie w kilometrach, zaczyna się liczyć od tego punktu. Jeśli jesteś w dowolnym miejscu kraju, zobaczywszy na drodze znacznik kilometrów (np. 137km), to wiesz że dokładnie tyle dzieli Cię od serca stolicy, pałacu. Gospodarczo była to bardzo dobra decyzja. Rozmiar i populacja obecnej stolicy, nigdy nie pomieściłyby się w dolinie gdzie znajduje się Antigua.
Aby przejść głónymi tylko ulicami wszystkich stref stolicy, trzeba by było kilka dni lub tygodni. Dwumilionowe miasto, będące częścią cztero milionowej aglomeracji o stosunkowo niskim zabudowaniu, zajmuje mnóstwo przestrzeni. Wchłonęło także okoliczne pagórki i obrosło odległe pogórze. W bałaganie o którym już wspominałem, można również odnaleźć rozwarstwienie społeczne. Wysokiej klasy samochody i ledwie trzymające siębutów podeszwy. Murowane domy z klimatyzacją i zbite z desek i blachy prostopadłościany. Zapyziałe uliczki z odorem uryny i rozłożyste, kwitnące kwiatami aleje z pomnikami i monumentami. Klasyczne sklepiki, wszędzie wyposażone w kraty, dominują wraz z ulicznymi straganami i targowiskami, ponad nielicznymi ciągle molochami i centrami handlowymi ze świata superkapitalistycznego. Na próżno w tych molochach szukać normalnych cen, regionalnych produktów, smaku czy zapachu krajowych tradycji. Wyrastają bardziej z potrzeby mody i pragnień oraz marzeń o tym by mieć swoją „amerykę” gdzie można znaleźć te wszystkie „światowe marki”, by być tym lepszym, zamożniejszym, by się pokazać. Młodzież idzie na lunch do McDonalds'a lub na pasaż do centrum handlowego. Ich rodzice i dziadkowie, na targowisk, po normalne jedzenie.
Sobota zaczęła się jak każdy dzień roboczy, jednak z biegiem wskazówek zegara, drzwi kolejnych firm zaczęły się zamykać. Do godzin popołudniowych, zostały tylko niektóre lokale gastronomiczne oraz deptaki główne z ciuchami i pamiątkami. O dziwo sprzęt AGD i RTV jest atrakcją i jest jedynym typem sklepów czynnych w dni wolne (prócz tych najpotrzebniejszych). Najwidoczniej spacerując sobotnim popołudniem czy niedzielnym dniem, przeciętny obywatel Gwatemali, lubi sobie kupić pralkę, lodówkę czy nowy zestaw Hi-Fi. Tak. Niedziela, apogeum luzu nie tylko wyczuwalne w powietrzu ale również widoczne na mieście. Każda minuta, każdy metr, każda ulica. Wszystko deklaruje, że jest niedziela. Nie da się tego nie zauważyć w tym kraju. Wypad do sąsiednich stref, ukazał że wystarczy oddalić się 3-4 przecznice od głównej „aleji 6” a miasto za dnia wygląda jak opuszczone. Nie że jest mało ludzi. Spotyka się jedną osobę co kilkaset metrów. Można by film nakręcić o mieście duchów. Aż dreszczyk przechodzi po plecach. Można mieć uczucie, że ma się ulice na własny użytek. Prywatny spacer.
Powrót do głównej alei, tętniącej życiem co najmniej jak największe karnawały, zaczął się od jej wyższego punktu. Ujrzałem dzięki temu wyróżniających się w jaskrawych kamizelkach, stróżów prawa. No, nie powiem, jestem zaskoczony. Mnóstwo ich, to dość precyzyjne określenie :) Średnio co 4-5 metrów jeden na około dwunastometrowej szerokości deptaka. Część tej słynnej alei, normalnie jest przejezdna, jednak w weekendy całość jest zamykana by pomieścić ludzi i uprzyjemnić im pore odpoczynku. Obszar zalany ludźmi w sale zakupów, zaabsorbowanych ulicznymi kuglarzami, mimami, grajkami, tancerzami, pozwala kieszonkowcom zbierać żniwa. Zapewne w tym tłumie każdy może się zgubić i skryć. Centralny rynek również okazał się niecodziennym krajobrazem. Otoczony przez mobilną gastronomię, skrywał w środku handlarzy i sprzedawców „wszystkiego” rozłożonych ze swym majątkiem po jednej stronie placu, podczas gdy druga strona zarezerwowana była dla handlarzy tkanin i tradycyjnych ubrań z nich wykonanych. Żywe kolory, niezliczone kompozycje, zachwycające kreacje, których paleta barw i wzorów, przyćmiewa nawet tęczę dostrzegalną na wzgórzach po schodniej stronie miasta. Okazuje się, że sprzedaż rękodzieł i materiałów na rynku w niedzielę to lokalna tradycyja. Choć na co dzień zajęta i skupiona na życiu Gwatemala City, w weekend oddychająca wolnością i swobodą, jest warta odwiedzin i kilku noclegów. Oczywiście jak we wszystkich miastach tej części Ameryki, trzeba mieć ciągłą ostrożność na uwadze. Patrząc na statystyki, to nawet potrojoną ostrożność :)
Chwila refleksji, nasuwa mi wniosek, że te miasto znalazło się w czołówce znanych mi dużych miast, które jest warte uwagi, jest ciekawe, które zobaczyłbym chętnie raz jeszcze.