22:05. Niesamowitą rzeczą jest coś tak prostego jak „skala”. Mógłby ktoś nazwać to również punktem widzenia, perspektywą, subiektywnością i wiele by się nie pomylił. Skala jednak przyszła mi do głowy jako najbardziej trafna. Wiele rzeczy oceniamy albo przyzwyczajamy się do nich a gdy coś od tego odbiega to jest klasyfikowane na plus albo na minus. Kiedyś 100km było ogromnym dystansem, bo konno, wozem czy pieszo, zajmowało to wiele długich godzin aby przebyć. Dziś w uprzemysłowionych krajach, w Europie, myśląc o 100km odcinku, myślimy mniej więcej o około godzinie. Tak, wiem że Niemiec myśląc o tym odcinku w perspektywie autostrady myśli 30 minut :). Są jednak miejsca na świecie, mnóstwo takich miejsc, gdzie warunki i okoliczności się różnią od tych do których przywykliśmy i aby je docenić i móc uzurpować sobie prawo do oceny i komentarza, trzeba zmienić właśnie skalę postrzegania. Tutaj 100km jest zasadniczo liczone w wersji optymistycznej jako dwie godziny. Optymistycznie czyli bez korków, głównymi drogami czy nawet w części odcinka autostradą. W przypadku pozostałych dróg, symulacja wg. lokalnej skali to trzy do czterech godzin. Dzisiejsza trasa była odcinkiem nieznacznie przekraczajacej 100 kilometrów właśnie. Jako, że skorzystałem z prywatnego transportu, wyszło tego trzy godziny właśnie. Publicznym byłoby zgodnie z rozkładem cztery i pół. Może ktoś zapytać w takim razie po co im samochody skoro przy takiej prędkości to wystarczy zaprzęg z osiołkiem. To wcale nie jest takie proste. Zachodnia część kraju jest mocno górzysta. Pofałdowanie terenu, które jest jedną stroną medalu, dzięki drapieżnym górom, wysokim wzniesieniom i głębokim dolinom, nie pozwala w żaden sposób się rozpędzić ani szybko jechać. Druga strona medalu jest taka, że przy takich stromościach, nie sposób niczego poziomego zrobić. Niekończące się serpentyny, zjazdy, podjazdy, progi hamujace przed zakrętami, ciągłe uszkodzenia dróg gdzie beton został podmyty albo się zapadł bo w sezonie deszczowym okresowy nurt przedzierał się przez jezdnie. Drogi wąskie i uszkodzone, w niektórych miejscach gruntowe, czekające na wylanie betonu w miejsce zapadłości albo w miejscu na nowo wykutym bo stary trakt się obsunął. Nie pierwszy raz jadąc tymi drogami, widząc stan pojazdów w ostatnich tygodniach zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz, wierze a przynajmniej to mi zostaje, że układ hamulcowy to jest jedyny system o który dbają i sobie go pilnuja aby działał dobrze. Wszystkie pozostałe mogą nie działać. Nie są istotne. Mogą i często widzę, że nie działają. Prędkościomierz nieruchomy, brak świateł. Stłuczone lusterka, brak tapicerki, skrzynka zamiast fotela u pasażera, karoseria swoim stopniem zaniedbania czasem sprawia wrażenie jakby była piątym kołem u wozu, czymś całkowicie niepotrzebnym a będącym tylko dlatego, że producent ją tam umieścił.
Całe te zmartwienia i troski, to jednak rzecz pozostająca na głowie kierowcy. Choć wypadek drogowy tutaj widziałem ledwie jeden, co muszę przyznać na tyle godzin co spędziłem już na drogach i przy nich, to w Polsce czy na Niemieckich autostradach, widziałbym co najmniej kilka. Nie jest wytłumaczeniem natężenie ruchu. Wcale tutaj nie jest mniejsze. Czasem w mieście się zastanawiam czy przypadkiem tutaj nie mają dozwolenia by pieszego przejechać jak się wpakuje na jezdnie. Kilka razy byłem świadkiem, jak o ułamki milimetrów przeleciał samochód obok pieszego który wtargnął gdy nie powinien. U nas z reguły się hamuje i klaksonem puszcza komentarz do pieszego. Tutaj klakson także idzie w ruch ale ni razu nie dostrzegłem by kierowca zwolnił. Tak jakby trąbił tylko by dać pieszemu ostatnią szansę na ucieczkę.
Jako pasażer, chłonący otoczenie, pomimo warunków drogowych interesujących bo innych, spędziłęm jednak większość czasu z nosem wlepionym w szybę. Chłonąc krajobrazy, niezliczoną ilość razy będąc zaskoczonym sytuacjami w mijanych miejscowościach, podziwiając prostotę i skuteczność wielu sytuacji oraz przyglądając się jak surowa natura stawia czoła nierzadko skutecznie, ludzkiej ekspansji.
Jedyne co jest wadą podziwiania świata przez szybę, to brak okoliczności do zrobienia zdjęć porządnych. Z drugiej strony, żadne zdjęcie nie odda nawet w części przestrzeni i potęgi obrazów, obiektów, głębi ani wysokości. Choćby nie wiem jak dobre było, jest to tylko tania reklamówka, kiepskiej jakości. Końcówka trasy wiodła częściowo po stronie, która ukazywała krajobraz jeziora Atitlan, ukrytego wśród tych gór i wulkanów. Pomimo że widziałem jezior wiele, tych małych i tych dużych, zaskakuję się czasem tym, że wciąż potrafią one mnie zaskoczyć scenerią. Choć przez ostatnich długich kilka lat nie widziałem jeziora które by pobiło i bardziej urzekało niż dawno temu napotkany akwen na pograniczu austriacko-włoskim.
Jezioro Atitlan wygląda uroczo i malowniczo a zarazem potężnie.
San Pedro la Laguna. Dziś i przez następne dwa dni jest moim kolejnym miejscem postoju. Uliczka gdzie dotarłem, jest wąska jednak obsypana pamiątkami, restauracjami i rękodziełami. Kilkadziesiąt metrów od jeziora, niespełna sto do portu. Potomkowie Majów, mam czasem wrażenie, że im wyżej położone tereny, tym są niżsi :)