Geoblog.pl    horacy    Podróże    2013 - Ameryka Środkowa    43. Bezpieczna przystań
Zwiń mapę
2014
25
sty

43. Bezpieczna przystań

 
Honduras
Honduras, Copán Ruinas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12010 km
 
20:07. Wieczorem wczoraj, nie mogłem się zdecydować czy zamówić taksówkę na rano by dostać się na oddalony niespełna 4km dworzec autobusowy, czy sobie spacerek zrobić. Ostatecznie, dobrze że zamówiłem bo odwołać godzinkę wcześniej można a z zamówieniem w dobrej cenie, różnie bywa. Pogoda okazało się, była w czasie mojego odjazdu taka, że szubciej bym wpław dotarł niż pieszo :)
Słyszałem wcześniej, że lokalny dworzec zbudowany kilka lat temu by odciążyć zasypane busami centrum, jest spory ale to co ujrzałem było i tak większe niż się spodziewałem. Gdy ujrzałem i przechadzając się, stwierdziłem że spore to faktycznie, dotarłem do końca hali, gdzie odkryłem, że to co zrobiło na mnie wrażenie, to dopiero jedno skrzydło i to w dodatku jednopoziomowe. Przewoźników są dziesiątki, jak nie setki. Kto widział dworzec autobusowy w Krakowie, to musiałby sobie to co najmniej przez jakieś osiem razy pomnożyć i miałby jedno skrzydło dopiero. I nie chodzi mi o powierzchnię (bo ten krakowski to kanciapa w porównaniu do tutejszego) tylko o ruch i podróżnych. Trasy w każdy zakątek kraju oraz kilka sąsiednich również.
Blisko 200km trasa jaką miałem dziś do przejechania, pokazała jeszcze gorszy stan dróg niż w mieście. Beton, którego używają do budowy dróg, w wielu miejscach jest popękany lub wręcz pokruszony. Deszcz zaczynał ustawać jak już wyjeżdżałem. Dwujezdniowa droga, po naszej stronie z dwóch pasów posiadała tymczasowo tylko jeden zdatny do jazdy. Drugi zamienił się w rwącą rzekę po której na około trzy kilometrowym odcinku, spokojnie można byłoby kajakiem, ścigać się z lekko przykorkowaną samochodową kolumną,
Większość drogi wiodła w rozległej dolinie, w górę rzeki. Niskie chmury, skrywające szczyty i hipnotyzująca zieleń wraz z egzotycznymi drzewami, tworzyły niecodzienny krajobraz, który chłonąłem oczami jak gąbka wodę. Do czasu. Po ponad godzinie, odkąd się ten obraz zaczął, zaczął być on niezmienny i okazało się, że monotonia zaczyna panować, pomimo mijania kolejnych kilometrów. Organizm, po raz pierwzy od wielu długich lat, przypomniał że wie co to choroba lokomocyjna. Szczęście, że tylko przypomniał a nie pokazał :) Dwudziestoosobowy busik był bardziej komfotrowy niż typ autobusu który mi mówiono że będzie nas wiózł na tej trasie. Najwidoczniej, zmieniono na mniejszy gdy odkryto, że pasażerowie ledwie wypełnią mniejszy pojazd. Jakość drogi i zajęcie przeze mnie miejsca w ostatnim rzędzie, wytrzęsło mnie bardziej niż mogłem się spodziewać.
Przez 20 minut od wejścia do busika, do czasu jego odjazdu z SPS, poza dołączającymi pasażerami, przez pojazd przewinęło się co najmniej trzydziestu różnych sprzedawców obnośnych. Po drodze i na postojach, kolejne dziesiątki. Myślę, że przez cztery godziny jazdy, było ich prawie setka. Czasem się musieli wymijać w wąskim przejściu. Gazety, owoce w kawałkach, owoce w całości, napoje, przekąski mniejsze, przekąski większe, słodkości, słoności, Kobiety, mężczyźni, dzieci.
Późnym popołudniem, dotarłem do Copán Ruinas. Krótki rekonesans pozwolił przejść większość ulic miasteczka. Miasteczko to trochę na wyrost słowo ale niech tam im już będzie. Główną częścią miasta jest siatka krzyżujących się około sześciu na sześć ulic. W samym środku, Central Park. Siedzę teraz na nim i w polskim nazewnictwie, bardziej do właściwości pasuje tłumaczenie Rynek. Tutaj jest bezpiecznie. Wieczorami można wyjść, ludzie na rynku czasem w parach a czasem w większych grupach, spędają czas na pogawędkach i spotkaniach. Jakiś magik-akrobata, na środku rozłożył sprzęt i w takt wybijającego na bębnie przez kolege rytmu, wywija i czaruje ludzi wirującymi żywymi ogniami. Każda przerwa spowodowana wypaleniem się materiału, niesie po okolicy falę oklasków i głosy uznania.
Młodzi najwidoczniej w tym nie gustują ale bardzo wielu mężczyzn od wieku zaawansowanie średniego, chodzi w kapeluszach. Te pseudo kowbojskie, jasne, kojarzące nam się z tą częścią Ameryki, nakrycia głowy, są prawdziwe i są tutaj. Nie są one drogie, więc jest to prawdopodobnie powodem ich sukcesu. Na wartościowe, skórzane, amerykańskie, przeciętnego obywatela tutaj, nie by łoby stać. Lokalny sklep ujawnił mi za dnia, że taki bajer na głowę kosztuje niespełna 20zł. Wiele osób można dostrzec, nosi do kompletu tego wizerunku, skórzane kowbojki. Obuwie tutaj często jak zauważyłem spotykane. Tak, krajobraz ludzi jest w tym miejscu drastycznie inny niż w San Pedro Sula. W niektórych grupach, widać że kosztem tej tradycji, część społeczeństwa nawróciła się na amerykańskie czapeczki z daszkiem. Puby nieliczne jakie zlokalizowałem, nazwałbym raczej pijalniami dla ludzi ponad czterdziestoletnich. Nie ma tutaj knajpek gdzie młodzi, już pełnoletni ludzie, idą sobie poimprezować. Miasteczko jest spokojne i grzeczne. Ludzie albo siedzą w domu czy przed domem albo udają się na rynek wieczorem. Muzyka unosiła się wszędzie za dnia, wraz z nastaniem nocy, cichnie wszystko poza rynkiem i dwoma uliczkami restauracyjnymi. Niewielkie domy otwarte na oścież pokazują, że wieczorową porą, ludzie lubią na kanapie czy w fotelu, zasiąść (często rodzinnie) i pooglądać wspólnie telewizje.
Ten rynek jest co najmniej dwa razy większy od tego w San Pedro Sula z wymurowanym podwyższeniem i ścianą z jednej strony. Taka konstrukcja, pozwala zwiększyć funkcjonalność, do rangi małego amfiteatru czy wykorzystać przy dowolnych okazjach lub imprezach okolicznościowych.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
horacy
Horacy
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 224 wpisy224 18 komentarzy18 43 zdjęcia43 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
19.05.2018 - 29.05.2018
 
 
07.04.2017 - 15.04.2017
 
 
22.11.2013 - 28.02.2014