22:00. Bernard, mieszka w takim właśnie domku. Bardziej z wygody niż z potrzeby, gdyż w tym miejscu, poza intensywną ulewą, nic mu nie grozi. Domek postawiony na kilkudziesięciometrowym wzgórzu, mając cudowny krajobraz na wioskę, lasy i wzgórza. U stóp leży morze zieleni, nad którą w swych idealnie białych ramionach, chmury tulą górę. Z prawej strony ponad zielenią, bezkres atlantyckiego oceanu, pod wiecznym błękitem nieba.
Z tarasu przed domem, wschody i zachody każdego dnia, wyglądają jak arcydzieło stworzone przez grupę najlepszych artystów, doprowadzone do perfekcji by urzec każde serce.
Po drugiej stronie tej codzienności jest mrok. Ale cóż to za mrok ! W tym mroku conocnym, nieboskłon usiany gwiazdami, gęsto jak grzbiet jeża kolcami, udowadnia iż oceany ziemskie to ledwie spacer po ogrodzie. Dopóki wschód nie nastnie, jedyne co można zrobić to utonąć w tym bezkresie lub stawić żagle i na wietrze wyobraźni, żeglować po pierwszy brzask.
I choć wydaje się, żem w raju, w pokoju goscinnym samego Boga, to odkrywam, że ściana za którą jest piekło, jest cieńka gdyż sam Diabeł, jest w stanie co kilka chwil ukłuć mnie swym trójzębem. Trójzębem, zwanym przez niektórych „komarem”.