22:00. Obóz w Munoz okazuje się idealnym miejscem, nie tylko wypadowym. Puerto Plata to miasteczko, największe w północnym rejonie na wybrzeżu, posiadające własne lotnisko oraz główny port po północnej stronie wyspy.
Poza tym, jest to zwyczajne miasto. Choć jego historia sięga jeszcze czasów Kolumba, niewiele się ostało z tego okresu. Jest tutaj fort który jest tak niewielki, że choćby z tego powodu go warto odwiedzić. Żartem by się aż chciało powiedzieć, że nie jest on zalecany do zwiedzania dla osób z klaustrofobią :) Jedyną funkcją tej placówki miało być chyba tylko bronienie wejścia do portu. Nie ma bowiem ta budowla wiele wspólnego z funkcją inną niż militarna, nawet temat mieszkania tam nie ma racji bytu. Puerto Plata samo w sobie jest żywe przez dzień cały i wieczory również. Latynoski klimat wieczornej muzyki aż do snu, zdaje się nieodstępować tubylców ani na krok w żadnym miejscu. Dość wyraźnie widać granice, którymi ulicami przemieszczają się turyści, a które są lokalne. Rozgraniczenie widać zarówno po typie sklepów jak i po samej gastronomii. Rejony gdzie przewija się międzynarodowa społeczność, obfite są w międzynarodowej i wyższej klasy restauracje, istotnym elementem staje się wystrój, wykończenie, element estetyczny ma decydujące znaczenie. Uliczki gdzie mniej białej rasy można spotkać, obfitują w szybkie bary z jedzeniem, tańsze, prostsze i nastawione na wydajność oraz oczekiwania smakowe i cenowe, lokalnej społeczności. Lokalni obatele mają też swoje restauracje, większe, w murowanych budynkach, przestronne. Ceny są niewiele wyższe niż w straganikach ale po klienteli widać, że to „klasa średnia” bym powiedział. Jedzenie na ceramicznych talerzach podane. Przydrożne straganiki, z reguły styropianowe lub plasikowe tacki, z częstą opcją na wynos, mają nieraz miejsca tyle, że 2-3 osoby mogą ledwie usiąść. Menu zawęża się do dwoch form mięsa, dwa rodzaje dodatków, jakaś surówka lub kapusta. Lodówka z napojami. Miasto pełne, na każdym skrzyżowaniu, na każdej uliczce, mototaksówek. Męczą jak zwykle. Powoli dochodzę do wprawy aby zwykłym gestem dłoni ich spławiać. Ciągłe tłumaczenie bywało męczące, ignorancja nie pomagała. Gest dłonią uważam na razie za najprostszy i najmniej angażujący w stosunku do skuteczności. Dobrze, że chociaż sklepikarze i uliczni sprzedawcy nie nękają za oglądanie wystawy czy oferty.
El Malecon – przewijając się przez amerykę środkową jak się zorientować zdążyłem, w miasteczkach nadmorskich czy portowych, spotkać można się z nazwą Malecon. Wszedzie będzie to zalecane do zobaczenia, trzeba tam pójść, obowiązkowa pozycja wśród zwiedzanych miejsc. Okazuje się, że jest to swego rodzaju deptak nad przegiem. Ulokowany z reguły w miare blisko centralnej części miasta, wzdłuż brzegu, czasem wzdłuż drogi równocześnie. Pozwala spacerować nad morzem lub wzdłuż plaży po utwardzonym gruncie. Zawsze w zasięgu jakiegoś baru czy restauracji aby strudzeni czy spragnieni spacerowicze, mogli spocząć gdy się zmęcza. Coś jak molo, tylko nie jest to wysunięte w morze, jest nad brzegiem ale na lądzie. Malecon w Puerto Plata ma prawie 3km długości, jest przez większość dnia delikatnie cieniem z drzew osłonięte, tuż nad plażą ułożone z betonowych kostek oraz wydzieloną ścieżką dla rowerów. Spacerować, biegać, jeździć, słuchać szumu fal i wiatru w liściach... Prawie idealnie, gdyby nie bezpośrednie sąsiedztwo z drogą, choć na szczęście niezbyt ruchliwą.