16:45. Nie da się ukryć, że kolorowość domów zaczyna być powoli monotonią w czasie wojaży, to ciągle się rzuca w oczy. Chyba przywykłem, że w ojczyźnie wszystko było na szary beton zawsze stawiane i nawet obecnie, gdzie maluje się już niektóre bloki czy nawet domy ludzie malują, to nie ma to takiego kontrastu jak w tych krajach. Jest coś specyficznego w tym klimacie, gdzie kolorowe domy idą doskonale w parze z wszędzie rozbrzmiewającą muzyką i każdym barem otwartym na świat i ludzi. Coś czego nie sposób skopiować i zabrać to ze sobą gdzieś na zewnątrz.
Wypuszczenie się do dwóch innych dzielnic, pokazuje, że slamsy nie są tak powszechne jak się to wcześniej prezentowało. Trochę to jednak irytujące jak na kazdej ulicy można spotkać (głównie dzieci) kogoś podbiegającego z wyciągniętą rączką i namiętnie wołającego „łan dolar”, przy czym to jedyne dwa słowa znane po angielsku.
Nie ma się też co czarować, tak samo jak w Azji, tak i tutaj nie mam szans za bardzo się w tłum wtopić. Niezależnie od tego jaka dzielnica, nawet ludzie jasnej karnacji, różnią się znacznie ode mnie więc chyba skazany jestem na wyróżnianie się. Co bystrzejsze i bardziej spostrzegawcze osoby, władające angielskim lub podejmujace wyzwanie skomunikowania się ze mną w języku hiszpańskim, dostrzegają iż niepodobne abym był Amerykaninem, których mimo wszystko sporo się kręci w tym kraju również. Na podstawie pytań różnych osób to dostrzegających, znalazłem źródło tych podejrzeń. Jestem wedle wszystkich za wysoki na Amerykańca. Gdy zgadują, próbują mnie bardziej do Szwedów lub Holendrów podpiąć. Wzrost mój jednak często widać, choć przeciętny w Europie, to tutaj przyciąga uwagę.
Zaczynam dostrzegać, że Santo Domingo ma dużo więcej ciekawych i interesujacych obliczy niż się z pozoru wydawało, dlatego trochę mi szkoda, że nie nastawiłem się na ciut dłuższy pobyt tutaj.
Jutro wybieram się na północną stronę wyspy, jednak będę chciał jednak choć na parę dni jeszcze tutaj wrócić zanim opuszczę wyspę.
23:12. Dzień luzu i relaksu w strefie kolonialnej w stolicy, dziś przejęła lokalna społeczność. Na głównym placu zorganizowane, już w klimacie świątecznym, zostały tańce, koncerty i liczne zabawy z udziałem lokalnych gwiazd. Tańczyć każdy może, wszędzie i bez ograniczeń, takie motto ma każdy festyn z latynoskim akcentem. Że lokalna społeczność taniec kocha i śpiewać też się nie powstrzymują, można wielokrotnie spotkać przy zwykłych spacerach ulicami.
Przy okazji tego przedświątecznego relaksu i zabawy, do późnych godzin otwarte bez żadnych wstępów były dziś niektóre muzea, w tym najważniejsze Museo de las Casas Reales.
Mieści się ono w wybudowanym w 1511 roku budynku, początkowo administracyjnym, przez setki lat zmieniającym swoje funkcje nieco i ulegający modyfikacjom oraz rozbudowom i usprawnieniom. Mieści się tutaj pięć wieków historii, tradycji, przedmiotów z wszystkich tych epok oraz dowody wszelakie na to jak krwawa, brutalna była walka o nowe ziemie. Można też w kolejnych komnatach odkryć wiele informacji i faktów, które są pomijane przy popularnonaukowych dziełach. Wszystkie te informacje, obrazy, w połączeniu z klimatem miejsca robią jedno z największych wrażeń wśród muzeów jakie widziałem. Jak na tak mały obszar, o który toczyły się wojny na karaibach, nadzwyczaj wiele kultur i niezależnych cywilizacji ścierało się w bitwach o miejsca, które miały przynieść bogactwo i złoto. Patrząc z perspektywy historii, ani te wojny o wpływy czy rozszerzenie terytoriów nie przyniosły żadnego bogactwa najeźdźcom ani tym bardziej społecznościom tutejszym. Większość współczesnych mieszkańców karaibów to w mniej lub bardziej prostej linii, potomkowie zesłanych z Afryki niewolników. Stopniowo przez setki lat następowało mieszanie się z białą rasą, jednak jakby to podsumować na podstawie DNA i panującej tutaj rzeczywistości to odkrywam, że wiele europejskich państw walczyło o ten świat, podczas gdy dostały im się tylko nieliczne okruszki w postaci kilku najmniejszych wysepek całkowicie niezdatnych do samodzielności. Zwycięzcą tego podboju okazuje się, że są Afrykanie, wysłani tutaj do pracy i niewolnictwa, podczas gdy de facto, to dla nich okazało się nowym światem. Czy lepszym ? Hmm... tak by się wydawało, choć będę o tym mógł powiedzieć coś jak liznę Afryki kiedyś dłużej niż na jedną noc z wglądem w dwa miasta.