10:30. Siedząc na lotnisku, wspominam słowa jednego amerykanina, który powiedział że Amerykanie są przeciwieństwem Rosjan. Amerykanie mają na swych posiadłościach niski płotek, pół metra wysokości średnio, przez który łatwo przeskoczyć i wedrzeć się na posesje ale aby dostać się do serca i zdobyć ich zaufanie, trafia się na wysoki mur. Z Rosjanami wg. niego jest na odwrót. Płoty mają wysokie i ciężko się przez nie przedrzeć, ale jak już się komuś uda to do serca rosyjskiego ma się otwartą i łatwą drogę.
21:00. Są dwa komercyjne sposoby aby się przdostać z Portoryko do Dominikany. Prom oraz samolot. Jako, że prom zajmuje prawie pół dobry bo jest połączony z kasynami, rozrywką i po drodze chcą wyrwać jak najwięcej pieniędzy od turystów a wcale nie jest przez to tańszy niż samolot, to zdecydowałem się na przelot. Najkrótszy jaki w życiu miałem. Zdążyłem wypić kubeczek wody mineralnej i ledwie się wyrobiłem by zjeść najmniejszą paczkę gratisowych chipsów świata :) Od momentu ruszenia samolotu aby kołować na pas startowy, do momentu zatrzymania całkowitego, trwało to 45 minut. Krajobrazów specjalnych nie było, ponieważ mnóstwo bieli spowodowało, że była to niemalże „mleczna podróż”. Strona od której podchodziliśmy do lądowania, ukazała bardzo rozległe tereny rolnicze i mnóstwo nieograniczonej zieleni na wyspie. Z wysokości wyglądało to jakby asfalt na drogach był rzadkością. Zobaczymy w praktyce jak to będzie.
Macki wyciągające pieniądze od turystów widać już na lotnisku. Jeśli ktoś Cię nie odbiera z lotniska albo nie wynajmujesz samochodu, jedynym sposobem jak się okazuje, są taksówki, które to atakują wychodzących z lotniska, nim jeszcze miną drzwi budynku. Mając monopol na transport, firmy wywindowały cene do kosmicznych poziomów. Standardowo na pierwsze zapytanie, cena wynosi 50 dolarów (amerykańskich, ponieważ ta waluta tutaj jest drugą, zastępczą, akceptowaną niemalże wszędzie). Lotnisko jest oddalone od miasta jakieś prawie dwadzieścia kilometrów. Rzeczywisty czas przejazdu taksówką, zależnie od miejsca, jakieś średnio 15 minut. Taksówki tutaj nie mają taksometrów więc cene ustala się przed podróżą. Taka sytuacja pozwala się targować więc w tym ratunek co sprytniejszych ludzi. Utargować jak się okazuje, można całkiem niemałą kwotę.
Dostawszy się do hostelu, zapoznałem się z infrastrukturą całkiem sporej posiadłości w centrum starego miasta. Poza wszystkim co do życia potrzebne i kilkoma rzeczami więcej nawet, okazało się że nawet basen (mini basen) jest. Głęboki na ponad metr, szeroki na dwa i długi na jakieś cztery, umieszczony na dachu dwupiętrowego budynku z wewnętrznym podwórzem. Wewnetrzne podwórka w zabudowie posiadłości, od zawsze wydają mi się typem hiszpańskim (choć może się mylę bo i rzymianie mieli dziedzińce w swoich posiadłościach). Od spadkobierców hiszpańskiej kultury nie spodziewałbym się, że wyprą się pewnych rzeczy i miałem rację.
Gdy się ogarnąłem i spróbowałem wyjść na wstępne oględziny, przeszedłem jakieś 100 metrów i nagle runął deszcz, przynajmniej dla mnie, niczym nie zapowiadany.
Kolejne pół godziny spędziłem, przeskakując pomiędzy kolejnymi zadaszeniami sklepów i targowisk na obszarze kilkudziesięciu metrów. Przez te pół godziny, pomimo zauważalnie specjalnych zagłębień odprowadzających wodę przy każdej ulicy, spadło tyle wody, że niektóre uliczki, przejścia i skrzyżowania, zamieniły się w rwące rzeki. Magiczna odpowiedz lokalnej społeczności na ten problem: klapki czy sandały w łapę i boso brnąć w nurcie sięgającym co najmniej do kostek. Cóż. Trzeba zapamiętać :)
Zniechęcony walką ze strumieniami, wróciłem do siebie aby się zrelaksować i nacieszyć spokojem a popołudniem wyskok na miasto coś przegryźć jedynie zaliczyłem.