15:52. Dziś kiedunek południowy obrałem od centrum miasta. Dotarłem na kraniec wyspy, nad którym rozległe tereny zajmuje park. Dużo w nim przyjemnego cienia, wiekszość obwodu oblewa morze więc i delikatny szum fal nie jest tutaj czymś niezwykłym. Przewiewnie i w cieniu, przyjemnie się leniuchuje. Pomimo, że jest środek tygodnia, nie przeszkadza to różnym grupom czy rodzinom na relaks i spacery, pikniki czy rekreacje. Choć wiek niektórych wskazuje, że powinni być już w szkole, to czynności i zabawa jakim się oddają, sugeruje że dziś są zajęcia z integracji klasowej :) Nad najbardziej otwartym na morze obszarze parku można znaleźć ostrzeżenia o ewakuacji w razie niebezpiecznych zjawisk nadbrzeżnych. W tej części nie czuć, że dziś jest dzień roboczy. Dzieci się pluskają w matowej wodzie przybrzeżnej, dorośli odpoczywają. Choć brak trawy na podłożu całkowicie wysuszonym, nic specjalnego nie oferuje, to wszystkim czego trzeba to morska bryza przyjmowana na twarz w cieniu palm. Trzecia strona parku który leży na swoistym półwyspie, okazuje się być kanałem wykorzystanym przez jednostki rybackie do wpłynięcia głębiej w ląd. W momentach ciszy i nieprzepływania kutrów, swojego szczęścia próbują z przegu, rybacy czajacy się z ręcznymi sieciami lub sporadycznie z wędką.
18:03. Wracając inną stroną i trasą, zauważyłem że tajlandczycy nie potrafią zcentralizować sklepów czy targowisk. Są one wszędzie. Nie istnieje takie coś jak dzielnica czy ulica gdzie należy się udać aby wszystko zobaczyć czy kupić. Wszelkie handlowe czy usługowe placówki mają wszędzie. Nie ma chyba ulicy gdzie coś by się nie działo, czegoś nie było. Chęć zrobienia interesu nie wymaga często nawet znajomości języka, jeśli tylko ma się palce na których można pokazać i policzyć oraz uśmiech by zatwierdzić tranzakcję :)