18:52. Kolejny dzień relaksu, luzu i odpoczynku. Choć nie próbuję się wyspać, bo to jest chyba niemożliwe, mógłbym przeleżeć ze dwa dni, gdyż robienie "nic" na plaży, czy w dowolnym miejscu z tak urzekającym krajobrazem, przychodzi mi ze sporą łatwością. Zasadniczo cała wyspa ma wokół plażę. Nieliczne wyjątki to rybackie przystanie na kilka łódek i pare portów.
Plażowy luz bierze się z pustek na plażach. Gorąco i mocne słońce powodują, że ludzie preferują pobyt nad basenem w swoich domkach lub zaleganie na własnych posesjach na trawnikach. Średnia z ostatnich dni to jedna osoba na jakieś 50-100 metrów plaży. Praktycznie więc, w porównaniu z tym wszystkim co się widuje w popularniejszych miejscowościach, można to nazwać bezludną plażą. Piasek jest dość gruby i ostry. Cieszący się większą popularnością, drobny i delikatny piasek, występuje tutaj sporadycznie. Niezmiernie duże wypłycenia wokół wyspy, pozwalają odejść od brzegu na 100-300 metrów czasem, przy zanurzeniu ledwie do kolan. Różnica między przypływem a odpływem to jakieś 30 cm. Często zdarzają się piaszczyste łachy, przy odpływie wyłaniające się z wody z czyściutkim, drobnym piaseczkiem. Tworzą więc na pare godzin, kilkunastometrowej długości, piaszczyste wyspy, na których leżąc, można wsłuchiwać się w plusk wody rozbijajacej się o nas samych. Przypływ, nieznacznie je zanurza, powodując że można leżeć na dnie obmywanym przez otaczające, gorące morze. Koh Phangan jest w sumie jedyną wyspą jaką odwiedziłem na wschodniej stronie Tajlandii, będącej praktycznie częścią oceanu spokojnego, jednak już sama ona że są miejsca gdzie można świetnie czas spędzić. Niezależnie od tego czy ktoś chce ciszy i relaksu czy chce poimprezować, czy jest sam czy w grupie. Wyspa ta pokazuje, że to wszystko można znaleźć na stosunkowo niewielkiej przestrzeniu i pogodzić by współżyło ze sobą.
Czy Tajlandia jest droga ? Powiedziałbym, że jest elastyczna, czyli taka jak chcesz by była. Ceny w Bangkoku opisywałem. Tutaj jest w sumie podobnie.Oczywiście można i 100-200 zł za dobe wydać, pławiąc się w obrzydliwych luksusach. Można też się na promocje załapać albo podróżować bez łapania się na haczyki turystyczne, króre non stop branża restauracyjno-turystyczna, zarzuca na białych ludzi. Ja wpakowałem się do hostelu gdzie prowadzi go dwóch młodych ambitnych francuzów. Niedawno rozpoczeli. Sympatyczni ludzie, przyzwoite ceny, eleganckie warunki, każdy coś sobie dobierze. Ceny zależnie od warunków mają od średnio 25zł w górę. Dorwałem promocjęgdzie płacę 9zł za dzień. Przy całym miesiącu by wyszło 270zł. W cenie oczywiściewszelkie sanitariaty, prysznicy, szafka na kluczyk, basem, jacuzi, ping-pong, bilard i kilka innych atrakcji. Oczywiście darmowe WiFi :) Zjeść u nich można dobrze, choć ceny nie powalają. Jedzenie na mieście, u tubylców, ma w sobie intensywniejszy smak, szerszy repertuar i niezliczone możliwości, mieszanki i kompozycje. Jadając więc w barach, na targowiskach czy u obwoźnych handlarzy, którzy ze swych barów na kółkach potrafią często czatować, można spokojnie w 15-20zł spokojnie się zamknąć, zależy co kto i ile lubi jeść :) Oczywiście mówię o kwocie za całodniowe wyżywienie. Tak niskie ceny jednak, przede wszystkim, nie mają nic wspólnego z jakością jedzenia. Bynajmniej. Więcej w nich tradycji i smaku niż w restauracjach.