11:00. Prom. Wyspy lokalne są zaiste niesamowite w swym ukształtowaniu. Mnogość ich w jednym miejscu a ledwie jedna czy dwie w innych miejscach, połączona z ich kolorystyką i ukształtowaniem, wraz z kolorem morza i nieba a to wszystko w skąpane w pełnym słońcu, robi niesamowite i urzekające wrażenie. Cudny krajobraz, snujące się pomiędzy wyspami statki i stateczki, doskonała pogoda, to wszystko ma taką siłę i dawkę pozytywności, że nawet smutny utwór jaki właśnie odtwarza mój empetrójek, jest o dziwo pozbawiony całkowicie negatywizmu.
22:00 Koh Phangan okazało się jedną z większych wysp tajlandzkich. Nie nalezy jednakże tutaj myśleś o czymś ogromnym. Średnicy kilku ładnych kilometrów, powoduje, że wydaje się duża. Dodatkowo wyolbrzymiane wrażenie powstaje gdy patrzy się na kilka kilkuset metrowych wzgórz, usianych pojedyńczo w różnych jej rejonach. Plaże jak dziś zdążyłem zauważyć, nie są specjalnie tłoczne, rzekłbym nawet że jest na nich luźno. Hostel gdzie się zatrzymałem, jak za tych kilka złotych, jest nadzwyczaj luksusowy. Jaccuzi, bilard, WiFi, klimatyzacja, basen, tenis stołowy i pare innych rzeczy w cenie i do dyspozycji gości, przy cenie 10zł za noc, nie poskąpiłby nikt. Tak więc, wiele się dziś nie skupiając na aspektach turystycznych, leniwie spędziłem czas na aklimatyzacji do najwidoczniej, spokojnych warunków. Zanurzając się w morskich wodach, czystych i spokojnych, rozgrzanych rajską pogodą, nabierałem przekonania, że tego mi właśnie trzeba było...