11:00 Przedwczorajsze popołudnie i dzień cały wczorajszy, ukazując mi bez skrywania, co oferuje te miasto, okolica oraz czymże de facto jest Pattaya, postawiły mnie przed prostym wnioskiem, którego nawet nie śmiem w żadną watpliwość poddawać. Nie ma co, trzeba się czem prędzej ewakuować z tego miejsca. Począwszy od tego, że bawią się tutaj tylko grupki które razem przyjechały, to warunki, okolica jak i same okoliczności, nie są zbyt przychylne do zawierania znajomości a sort ludzi jaki się tutaj przewija, że tak brutalnie zobrazuje rzeczywistość, to odmóżdżony sort. Oczywiscie dominujacymi turystami są tutaj nie tylko emeryci ale też mnóstwo rodzinnych wyjazdów jak zaobserwowałem.
Następne miejsce, które sobie upatrzyłem trochę ze względu na lokalizację a trochę ze względów różnych historii, to południowy rejon Tajlandii. Dziś czas wyruszyć na wyspę Koh Phangan. Jako że zapędziłem się trochę w ślepy zaułek, to muszę się cofnąć do Bangkoku, gdyz z tamtąd, odjeżdżają pociągi na południe.
15:00 Dotarcie do stolicy nie nastręczyło żadnych problemów. Szybko i sprawnie, busiki non stop kursuja. Ogarnąłem sobie już połączenie od razu na wyspę. Pociąg nocny do Surat Thani, skad rano przesiadka na prom i kilkugodzinny rejs na wyspę. Dworzec kolejowy w Bangkoku, niedawno wybudowany, z rozmachem i nowoczesnoscią, jak to wiele rzeczy w tym miescie, jest budynkiem z któego Tajowie są dumni, choć po niejednym straganiku widać, że targowiska w budynkach to coś czego do końca jeszcze nie akceptują i czasem ciężko im z tradycją zerwać. Choć nie jest to jedyny ani główny dworzec w Bangkoku, gdyż z racji swojej ogromnej powierzchni, tak samo jak w przypadku dworców autobusów dalekobieżnych, jest kilka po różnych stronach miasta. Ten jednakże, południowy, jest głównym jeśli chodzi o kierunki południowe Tajlandii. Personej całkiem nieźle obeznany z językiem angielskim, przyzwyczajony do tego że turyści się tutaj przewijają mnogo i ten język im jest najważniejszy.
Podróżując z plecakiem, będąc jak to z angielskiego jezyku się nazywa "backpackers'em", majac ten swój "garb/dom" ze sobą, ma się swoistą wizytówkę, której nie sposób ukryć. Nie ma bynajmniej powodów aby to robić. Wizytówka ta, powoduje, że ten typ podróżnikow bardzo łatwo się wzajemnie rozpoznaje i jest grupa specyficzną i przesiąkniętą wzajemną sympatią i pomoca, niezależnie od tego w jakim kraju sie takiego spotka. Na ulicy, w hostelu, w autobusie, pociągu, na imprezie, czy na plaży, gdziekolwiek spotykajac taką osobe, praktycznie nie ma pierwszej strony tego co będzie dalej, nie ma przedstawiania się, zapoznawania, typowego dla różnych innych okoliczności. Czy jesteś młody, czy stary, czy uśmiechnięty barzo czy bardziej, czy ładny czy brzydki, czy masz mini czy habit, czy masz doskonałe piersi, czy żebra powleczone włochatą skórą, czy wiek Twój to lat 18 czy 81. Nie ma to najmniejszego znaczenia, pierwsze pytanie nigdy nie jest jak masz na imie, pierwsze pytanie zawsze jest tym na które potrzebujesz odpowiedzi. Każdego backpackersa, pytasz jak kumpla, co potrzebujesz, gdzie znajdziesz, czy moze Ci podpowiedzieć, pomóc... Przechodzac, zapytujesz, czy jesteś zapytywany, tak jakbyście się znali, rzecz oczywista. Czasem się wplączesz w krótką rozmowę z jedną osoba a czasem zadasz jedno pytanie, dasz dwie odpowiedzi, do tego doklei się parę kolejnych "plecakowych podróżników" i godzinę, dwie, trzy, później, przy setnym temacie, się czasem zorientujecie, że w tym wirze gdzieś znowu umnęło przedstawienie się :) Podróżować samochodem czy autokarem z dala od kontaktu z takimi ludzmi, to prawie jak oglądanie świata przez szklany ekran telewizora.
18:12 Wbiłem do pociągu, który ma mnie dziś przenocowac i pokazać mi odcinek z serii "tajlandzkie koleje nocą". Zobaczmy, co nam to przyniesie...