23:10. Bladym świtem, zaliczywszy śniadanie, zebrałem się gdyż drogi trochę przede mną było a dokładny plan dzisiejszego, kolejnego słonecznego dnia, był lekko elastyczny w zależności od czynników komunikacyjnych. Spacer do centrum poprzez budzący się dzień wśród budzących się lankijczyków, był ciekawy. Jako, że wyszedłem przed wschodem słońca, dane było mi zobaczyć poranne witanie dnia przez wyznawców buddy, młodzież pędzącą punktualnie do szkół, dopiero co rozkładające się straganiki, tłumy ludzi wypatrujące autobusu swojego. Niezależnie jak biednie czy bogato potrafią wyglądać ludzie, rodziny, gospodarstwa czy mieszkania lub domy wraz z podwórkami, młodzież idąca do szkoły, wygląda zawsze tak samo. Setki dzieciaków w różnym wieku, wszyscy w mundurkach dla danej szkoły odpowiednich. Z racji słonecznego kraju, dominuje biel, często jest to tylko biel a dodatki bywaja w innych kolorach (paski, szarfy, kokardki czy inne wzorki, dodatki czy ozdóbki). Każdy uczeń, niezależnie od wieku, zawsze wygląda wzorowo i identycznie ubrany, każdy ma mundure pierwszej czystości, wyglądające jak nowe. Zastanawiałem się nieraz zresztą, widząc ich w tych mundurkach, czy przypadkiem nie jest to jedyna rzecz prana z namaszczeniem przez matki :) bo nawet koszule mężczyzn, zazwyczaj nie wyglądają aż tak wzorowo.
Miasto zatem się budziło. Postanowiłem nie pchać się w autobus, uprościć sobie pierwszy etap, złapałem pociąg do Colombo.
Będąc w stolicy, postanowiłem skorzystać z usług zegarmistrza bo po ostatniej wizycie u takowego w Katowicach, coś mój zegarek dalej grał w kulki jakby bateria mu nie służyła. Ponadto, od dłuższego czasu się do zmiany paska przymierzałem. Znalezienie zegarmistrza... jakby to określić... było łatwiejsze niż znalezienie kury w kurniku :) W większych miastach, w dzielnicach czy ulicach gdzie targowiska i stragany są rozlegle usytuowane i stanowią podstawę życia, zarówno w Indiach jak i tutaj, często są poukładane tematycznie. Czyli wchodząc w kolejną uliczkę, nie ma dziesiątek różnych sklepików tylko 2-4 tematy są na kazdym. Uliczka przy dworcu kolejowym, z lewej strony to ubrania i dziesiątki sklepików. Na prawo to jedzenie i warzywa/owoce. po drugiej stronie ruchliwej drogi, komórki i elektroniczne gadżety. Prostopadła uliczka, na przeciwko dworca, była tą której ja potrzebowałem. około setki sklepików z Torbami/plecakami, butami/klapkami oraz zegarmistzowie zarówno sprzedający chronometry jak i je naprawiający. Tak więc miałem ich conajmniej kilkunastu do wyboru. W skrócie... Za wysokiej jakości baterię zapłaciłem 10zł (u nas skasowano mnie 30... i najwidoczniej nie zmieniono albo sie pomylono bo zegarek działa dzień cały wyśmienicie i już wiem, że to na 100% była ta bateria). Przy okazji pasek. Plastikowe od 30 zł się u nas zaczynały a skurzany porządny od prawie stówki do mojego modelu. Tutaj, kreatywność ma większe znaczenie. Pasek skórzany 20zł, zaadaptowany do mojego zekarka w sposób perfekcyjny dzięki czemu wyglada jakby był robiony pod ten model. Warsztat speca... prawie jak na moim biurku :) Narzedzia nie zawsze stricte fachowe, ale za to takie które perfekcyjnie robią to co trzeba bez szaleństw w wyrafinowane bajery w rzeczywistości niepraktyczne :)
Szybki lunch w biegu i złapanie pociągu. Skoro już jechałem trzecią klasą to i trzymać się jej postanowiłem, to samo co u nas w drugiej więc mi pasi. Z małym wyjątkiem tym razem. Ja nie wiedziałem, lokalni wiedzą. Wiedzą który pociąg jakie ma obłożenie :) Więc gdy
nadjeżdżał odpowiedni, spokojnie zacząłem zmierzać do najbliższych drzwi. W momencie zatrzymania się, gdy już było wiadomo gdzie są drzwi do wsiadania, zaczęła się wolna amerykanka ! Akcja rozgrywała się w sekundach więc trzeba było przyśpieszyć analityczne myślenie i strategiczne postępowanie. Przy drzwiach nie tyle co była przepychanka się, oni niemalże walczyli. Choć nie wiem czy okładanie się łokciami można określić jako "niemalże". Rzut okiem po długości (choć właściwsze by było "krótkości") pociągu uświadomił mi, że to samo się dzieje przy każdych drzwiach trzeciej klasy. wagonów było ledwie kilka. Tłumy na peronie, jakby miały zapełnić trzy razy dłuższy pociąg. Wszyscy mają parcie ? Mam i ja ! Choć włączyło mi się ulgowe traktowanie osób starszych i kobiet, co najwyraźniej większości lokalnej społeczności nie przeszkadza, to udało mi się wedrzeć do środka w pierwszej ćwierci ludzi, to znowu zostałem przez pare osób wy.ny za moja opieszałość i grzeczność. Cóż, przynajmniej jestem w środku sobie pomyślałem. Wrzuciłem plecak na półkę nad siedzeniami i zapuściłem korzenie przy siedzeniach aby się mieć czego trzymać przynajmniej. Ludzie napływali, ścisk rósł i co chwilę jak już więcej się nie da, następni wchodzili do pociągu. W którymś momencie, jakiś obywatel w wieku około moim, z miejsca obok którego stałem, powiedział mi abym zajął jego miejsce narazie, on jedzie także całą trasę tak jak ja, więc się będziemy zmieniać na siedzeniu. Zrozumiałem, że to nie tyle było pytanie z grzeczności co niemalże naleganie na tę propozycje. Zgodziłem się, dziękując i zająłem miejsce siedzące. Kolejny kwadrans mijał w oczekiwaniu na ruszenie pociągu. Odkryłem w międzyczasie, że koleś wiedział co czyni bo w stojącym pociągu do którego dopiero podłaczali lokomotywe, nic nie działało więc sauna wywołana parującymi ciałami, była ogromna. Siedziałem przy pierwszym oknie od wejścia do wagonu, na zewnątrz bez pośpiechu, gwarnie rozmawiali młodzieńcy którzy czekali na ostatni sygnał aby wepchnąć się do pełnego pociągu. Wzdłuż pociągu chodził koleś, sprzedając gazety. pietnaście groszy polskich za gazete... Cóż, też mamy darmowe. Sporo ludzi zaczęło je kupować, aż się zdziwiłem na co im, zwłaszcza stojącym osobom, skoro nie ma miejsca na ich czytanie. Szybko odkryłem, że nie do czytania one zaczęły służyć, lecz do wytworzenia powiewu na twarzy :) Podłączono lokomotywe, uruchomiło się pare wentylatorów na suficie, niewiele jednak dających. Chwile później pociąg ruszył z przyklejonymi do wszelkich wejść ludzmi (głównie młodymi) któzy nie wpychali się do środka. Jeden nawet trzymał się mojego okna, tylko od zewnętrznej strony :) stojąc w drodze na schodach pociągu. Drzwi się w pociągach tutaj nie zamyka generalnie. Wszystkie okna i drzwi są zawsze pootwierane, taka klimatyzacja ekonomiczna :) Przez 40 minut dwa razy zapytałem gościa czy chce już usiąść jednak jeszcze nie chciał. Po minięciu trzech kwadransów, podczas których co stację się powoli luzowało, zwolniło się jedno miejsce obok mnie i koleś także usiadł więc mieliśmy już spokojnie miejsca do końca. Jak tylko udawało mi się oderwać od podziwiania krajobrazów, zamienialiśmy zdania na różne tematy, głównie dotyczące Sri Lanki. Droga wiodła wspinającą się drogą gdyż docelowa miejscowość, usytuowana jest ponad 500m n.p.m. więc niemalże z musu, krajobraz przechodząc z nadmorskiego, przez rolniczy, specyficzno-lesisty, wyżynny aż do niskogórskiego, był użekajacy. W pełnym słońcu ukazując tajemnice życia wśród niemalże dzikich warunków, wszechobecność drzew bananowych, palm w liczbie nie mniejszej niż u nas brzóz, dębów i topoli razem wziętych. Zieloność nieustępująca wyspy rzuca się mocno w oczy. Jedyne miejsca niepokryte zielenią to gołe głazy górskie czy miejsca zbocza gór ułożone pionowo, gdzie na kamieniu przy takim kącie, nic się nie utrzyma. Przez pociąg co rusz przetaczali się sprzedawcy popcornu, małych przekąsek różnego rodzaju dla zgłodniałych oraz paczuszek z owocami zawierającymi do wyboru ananasy, arbuzy czy sporadycznie inne owoce lub w całości sprzedawane pomarańcze.
Droga więc upłynęła na intensywnym chłonieciu obrazów za oknem, których różnorodność, inność oraz niespotykaność dla europejskiego oka przyzwyczajonego do walczenia z naturą i intensywną ekspansją w jej świat, jest czymś niesamowitym oraz przyjemnym w każdym momencie. Rzekłbym nawet, że budzi pragnienie na jeszcze, na więcej, budzi gniew na cywilizację która obwołuje się ekologiczną a wszystko zalewa betonem. Ten wydawałoby się niekończący się album wspaniałych obrazów, miał jednak koniec. Stacja docelowa zjawiła się nagle. Czas wysiadać. Czas na trochę śrudziemia.