Pierwszy odcinek, pierwsza wyspa ... Dzień z minimalnym wiatrem, zasadniczo niemającym nic wspólnego z żeglarstwem, więc nasz pierwszy odcinek, to zapoznanie się z mruczeniem silnika :) Wypływając z Lavrio, opłynęliśmy wyspę Makronisos (jak się okazuje, w starożytności zwaną wyspą Heleny). Wyspa w pełnym słońcu od razu bardzo mocno się wyróżnia gdyż wszędzie emanuje z niej ogromna surowość, kamienistość i brak domostw. Okazuje się, że jest to największa z niezamieszkanych greckich wysp. Grecja nam delikatnie zasugerowała, że jej wyspy to nie są milusie oazy dające cień pośród palm. Jak okiem sięgnąć, Makronisos, kamienisty, surowy i bezdrzewny kolos, warczy surowością, zerka na nas leniwie i pozwala płynąć dalej.
Malutka mieścina to chyba najstosowniejsze określenie tego miejsca. Ciężko postawić kreskę graniczną pomiędzy tym ile to miejsce ma w sobie siebie a ile wyspy. Korissia jest jedynym miejscem na wyspie Kea, gdzie przybija prom, jedynym portem, w związku z czym, jest to swoisty węzeł i centrum wyspy. Choć słysząc to i rozglądając się z miejsca cumowania, można nie dowierzać. Część centralna, to jedna uliczka portowa, wzdłuż nabrzeża, gdzie na tym 250 metrowym odcinku jedną stronę stanowi nabrzeże a drugą w całości zagospodarowano sklepikami i restauracjami. Bynajmniej, nie należy się spodziewać jakiegoś industrializmu. Prom dostarcza ludzi i samochody. Reszta nabrzeża to miejsca dla jachtów oraz ewentualnych kutrów rybackich, które w porannych porach oferują świeże ryby i owoce morza, wprost z połowu, w atrakcyjnej cenie. Cała zatoka, jest świetnie osłonięta od wiatru i pomruków ewentualnie gniewnego morza. Malowniczo położona, głównie dlatego, że Kea jest zlepkiem niezliczonych wzgórz i pagórków. Darmo tutaj chyba szukać płaskich terenów o większej powierzchni. Mając więcej czasu, można wypożyczyć auto/skuter w rejonie portu i eksplorować więcej wyspy. Osoby pozostające w rejonie postoju, również nie będą się nudzić. Spacer wokół zatoki, plaża na miejscu, urocze kapliczki, kościółek na wzniesieniu czy spacer na pobliskie wzgórza, na pewno dla mających czas pozwoli go w pełni wykorzystać. Nasz wieczorny wybór padł na restaurację Rolando. Nie możemy porównać miejsca do innych zatem, jednak wyszliśmy zadowoleni. Pora naszego rejsu, przedsezonowa, już wcześniej nas doświadczyła, że należy się spodziewać niepełnego menu w każdym miejscu, jednak jest na tyle dużo do wyboru, że jednak każdy coś znajduje, każdemu coś się udaje wybrać. Zdecydowanie należy się nastawić, że porcje są większe niż się spodziewamy. Jest to zgodna decyzja chyba każdej osoby. Nie wiemy tylko czy to jest tak zawsze, czy przedsezonowa promocja :)
Nie będę się rozwodził, jak to zawsze zresztą, nad smakami ani nad wystrojem, bo to jest kwestia gustu a ja nie jestem Gessler'o'fanem :) Niech starczy tylko podsumowanie grupy "na plus" dla tego miejsca :)
Po posiłku, zaproponowano nam gratisowy deser, co również wzmaga pozytywne wrażenia z miejsca z reguły. Gdy już zaczęliśmy się zbierać, przyszedł do nas właściciel, grzecznie pytając o pochodzenie i wymieniając kilka sympatycznych zdań, zaproponował wszystkim kieliszek Raki w ramach poczęstunku, co oczywiście jest zawsze miłe i kto mógł skorzystał, choćby po to by posmakować tradycyjnego greckiego smaku. Kieliszeczek Raki na trawienie nie może chyba nikomu zaszkodzić :) a i odmowa nie wiemy jak by była odebrana :)