17:04. Jeszcze chyba nigdy nie miałem nigdzie takiej ilości odpraw z informacją, że jest komplet i nie brak miejsc. Zwiało mnie przez to aż w nadmorską mieścinę, która była ostatecznością gdyż nie miałem parcia na tą okolicę. Okazuje się, że nie wziąłem poprawki na coś co zowie się karnawałem. Ostatnie dni karnawału i w dodatku lokalny festiwal, zbiegły się z czasem, ściągając tłumy ludzi do miasteczka Liberia. Choć Nikaragua w odniesieniu do tego co tutaj widzę, wydawała się raczej na opuszczoną, to Kostaryka jako ulubiona egzotyczna kraina Amerykanów okazuje się w tym czasie przeyżywać ich istną inwazję. Od kilku tygodni, od różnych osób dochodziły mnie słuchy, że ten kraj jest najbardziej zamerykanizowany. Lokalna waluta (Colon) funkcjonuje razem z amerykańskim dolarem. Nie ma miejsca gdzie by nie przyjeli zielonych. Drogi znacznie lepszej jakości, pozwalają na sprawną jazdę. Autobusy trochę nowszej klasy niż chicken busy. Jako miejsce pielgrzymek amerykańskich imprezowiczów, oraz dużej liczby osiedleń się obywateli USA, po pierwszym dniu stwierdzam, że nadzwyczaj mało osób zna język angielski choć trochę. Dobrze, że mój hiszpański dotarł do poziomu gdzie potrafię już sklecić kilka zdań :)