12:33. Pobudka niczym specjalnie nie różniła się od wczorajszej. Już wiem dlaczego. Mój budynek jest bardzo mocno osłonięty od wschodzącego słońca. Małe podwyższenie terenu wraz z wysokimi i gęstymi drzewami, oraz drzwi i okno zacienione daszkiem z wyjściem na zachodnią stronę, powodują, że pobódka nawet po godzinie dziewiątej rano sprawia wrażenie że jest jeszcze trochę czasu do wschodu słońca. Trzeba się więc przymuszać do ruszenia i wyjścia aby przekoncać oczy i umysł, że dzień już trwa w pełni.
Tuż przed zaśnięciem, około pierwszej w nocy, wychodząc na zewnątrz by rzucić okiem na niebo, przez ułamek sekundy ujrzałem świat jakby śniegiem pokryty. Kolejne dwie sekundy wyjaśniły, że wychodząc z ciemnego pomieszczenia, cała natura robiła wrażenie jakby pokryta srebrzystym płaszczem, przez pełnie księżyca. Nocne słońce, swym światłem pokrywało trawnik i wszelką zieleń w taki sposób, że rożnica w kontraście między mrokiem pokoju a jasnością na zewnątrz, spowodowały, że to co było zwyczajnie oświetlone, odbijało tak silnie światło, iż sprawiało wrażenie jakby było niesamowicie jasne. Ta gra światła i cieni, do złudzenia przypominały świat, pokryty cieniutką wastwą śniegu, jakby wszystko było pokryte szronem o poranku, w pierwszych brzaskach dnia.
Miejsce ma swoje wady i wychodzi na to, że większą część nocy nie ma prądu. Nie wiem czy jest to umyślne działanie gospodarzy czy wioska ma takie energetyczne zastoje. Podejrzewając, że może to być odgórne, pchnęło mnie to na zewnątrz by zobaczyć jak się niebo prezentuje w tak zacienionych okolicznościach, gdzie powietrze zawierać powinno o tej porze znacznie mniej wilgoci niż w nadmorskich miejscach. Niestety jednak, jak wspomniałem, okazało się, że problem z zaśnięciem wcześniejszym, powiązać ponownie muszę z pełnią, która to, jedyne co mi ukazała to nadzwyczaj jasną i urokliwą noc, gwiazd przez tą jasność zbyt wiele nie było widać. Cisza i spokój bezgranicznie się rozlegający... Bezcenne.
Sto metrów w linii prostej, mały, przydrożny bar, od prawie godziny serwuje na dość rozległy obszar, latynoamerykańską muzykę. Nie słyszałem jeszcze tutaj światowych hitów, przebojów które spotkać można wszędzie w krajach tych ponoć bardziej cywilizowanych, jednak wygląda jakby dominikańczycy bardziej preferowali swoją muzykę niż zagraniczną.
Dzień słoneczny, bezchmurny, przyniósł lenistwo niesamowite. Postanowiłem zbyt daleko się nie wypuszczać. Spacer nad rzeczkę Rio Blanco, jakaś przekąska, nadrobię zaległości w przepisywaniu dziennika podróżnego do wersji elektronicznej, bo zaległości się kilkutygodniowych nazbierało.
Internetu tutaj nie ma, pożyczyłem przedwczoraj od gospodarza modem ale predkość ładowania się jednej strony w granicach 10 minut, pod warunkiem nie posiadania grafiki, po blisko godzinie prób wczytania czegokolwiek, zniechęcił mnie całkiem. Tak więc aktualizacja na blogu będzie jak już dotrę w bardziej internetowe okoliczności.